Na odwiedzających czekało mnóstwo atrakcji, np. różnego rodzaju warsztaty.
Podczas drzwi otwartych w Collegium Polonicum odbyła się jubileuszowa X edycja Dyktanda Słubickiego.
Jak zapewniali uczestnicy tegoroczne dyktando było jednym z trudniejszych.
Laureaci X Dyktanda Słubickiego i tekst dyktanda:
Kategoria Seniorzy:
I Stanisław Gajos
II Wojciech Obremski
III Konrad Nowak
Kategoria Młodzież:
I Paulina Filipiak
II Olga Filus
III Daniela Duszyńska
X Dyktando Słubickie
Skoszarowano nas w urokliwym przysiółku u podnóża krzaczastej góry porośniętej gdzieniegdzie ostrudą. Na większości rosnącego tu drzewostanu pasożytuje żagiew cykoriokształtna (Grifola frondosa), znana też pośród biologów jako huba siedź. Nad przyległym do naszych domostw stawkiem chylą się długogałęźne wierzby o kosmatych baźkach. W tejże maciupkiej hydrosferze pluska się, wachlując swoim wygrzbieconym, niespełna stuprocentowo kolistym ciałem skarp. Gdyby jakiś małoduszny muc bądź hulajdusza miał chrapkę na tego promieniopłetwego, oryginalnego stwora, to mógłby, siadłszy wygodnie w hacjendce, łowić bestię, opierając drzewiec wędki o rant zaokiennej balustradki. Raz-dwa przyłapano by jednak ladaco i obito by mu rzyć puhą, żeby nigdy więcej nie wykluła się w jego półmóżdżku ta idea nie idea.
Do niczego takiego wszakże nie doszło, choć nie obyło się na terenie posesji bez horrendum. Profesor biolog, przyjechawszy do nas nieledwie poniewczasie, gdyż raptem w trzech czwartych całotygodniowej robinsonady, zechciał unaocznić jeszcze nie biologom, lecz już nie kilkuletnim dziatkom, osobliwości wspomnianego akweniku. Lekcja rozpoczęła się rychło. Młodzież wynurzała się z zamieszkałych przez siebie chudob w chłód świtu. Jeszcze śnili o apollińskich posturach justinów lub zniewalających kształtach współczesnych afrodyt, kiedy żarliwy hydrolog wytrącił ich z ciężkiej zadumy tymi słowy: „Podejdźcież ku mnie migiem. Mam dla was megarybkę”. Zbliżyli się do niego i włosy stanęły im dęba. U stóp mistrza leżało stworzenie o średnicy mniej więcej dziewięćdziesięcioośmiocentymetrowej i, łypiąc na naturoznawcę swoimi krótkowzrocznymi ślepiami, konwersowało z nim. Nie można było z ich pogawędki uchwycić ani słowa. Nie znaczyło to wszelako, że licealiści należą do grupy osób słabokumających. Na niemożność rozkodowania słów tej konwersacji złożyły się dwa niezwiązane z sobą determinanty: cicho mówiące monstrum i superniegłośno szepczący, z powodu zapalenia krtani, pryncypał. Wnet stawkowy król zsiniał niby śliwka, urósł w okamgnieniu do kubatury Syzyfowego kamienia znanego nam z wyobrażeń utrwalonych na malowidłach i rzygnął kleistą mazią na Bogu ducha winnych przyrodników niespodziewających się ataku. Przerażone ofiary gniewu skarpa dały dyla, gdzie pieprz rośnie.
Jak się później okazało, wykładowca-nauczyciel dotknął do żywego jeziorkowego lokatora słowami: „Czmychaj stąd płaska, wyłupiastooka flądro, bo musimy wyekscerpować wegański materiał badawczy do ekstraordynaryjnej analizy”.
Autor: dr Jan Zgrzywa
Komentarze